
Długi weekend w Barcelonie
Przyznam szczerze, że Hiszpania nigdy nie znajdowała się na szczycie moich podróżniczych marzeń. Nigdy nie było mi blisko do hiszpańskiej kultury, języka czy sposobu bycia hałaśliwych i imprezowych Hiszpanów ;). Pandemiczny 2020 rok nauczył mnie jednak korzystać z okazji i nie mogłam po prostu przejść obojętnie obok biletów od Wizzair z Gdańska do Barcelony za zawrotną sumę 264zł za dwie osoby w obie strony… I tak narodził się pomysł na długi weekend w Barcelonie. Wylot w sobotę wcześnie rano, powrót we wtorek przed południem.
Podróżowanie w czasach pandemii jest dość specyficzne… Trzeba znać zasady wjazdu do danego kraju, pamiętać o przestrzeganiu restrykcji i na bieżąco śledzić najnowsze rozporządzenia na rządowych stronach. Do ostatniej chwili nie byliśmy pewni czy w ogóle polecimy w tą krótką podróż. Nic nie planowałam, rezerwację hotelu zostawiłam na ostatnią sekundę, nie kupiłam wcześniej przez Internet żadnych biletów wstępu… A jednak wyszedł z tego całkiem sensowy przedłużony weekend w Barcelonie.

Dojazd do centrum Barcelony
W sobotę rano wsiedliśmy do wypełnionego mniej więcej do połowy samolotu. Przez cały lot obowiązkowo każdy musiał mieć na twarzy maseczkę. Około 10:00 byliśmy już na lotnisku El Prat w Barcelonie. Do miasta można dostać się na kilka sposobów – pociągiem, autobusem, taksówką. My zdecydowaliśmy się na tą pierwszą opcję. Początkowo zakładaliśmy zakup biletu 10 przejazdowego T-Casual jednak wiedząc, że chcemy w krótkim czasie zobaczyć jak najwięcej i wolimy nie myśleć o tym ile przejazdów nam jeszcze zostało zdecydowaliśmy się na bilety 72 godzinne Hola Barcelona. Bilety zakupiłam przez internet przed lotniskiem. Sekundę po zapłaceniu dostaje się na maila specjalny kod, który wystarczy wpisać w automacie na stacji, z której odjeżdża pociąg R2 Nord (obsługa na stacji z pewnością Wam w tym pomoże). Dojście na stację z terminalu T2 jest dość proste dzięki wszechobecnym znakom ale w razie problemów polecam posilić się filmikiem wspaniałych ludzi z mybarcelona.pl dostępnym tu: KLIK.
Bilety Hola Barcelona na 2/3/4/5 dni dostępne są TUTAJ Myślę, że to idealna opcja dla osób, które chcą wybrać się gdzieś dalej poza centrum miasta i nie mają głowy do liczenia swoich przejazdów.

Nocleg
Ostatecznie po wielu zmianach i przemyśleniach zdecydowaliśmy się na hotel Moderno znajdujący się w bezpośredniej okolicy ruchliwej La Rambla. Hotel usytuowany jest według mnie w świetnym miejscu, idealnie skomunikowanym z pozostałymi częściami miasta. Stacja metra znajduje się dosłownie kilka kroków od wejścia do hotelu. Pokój był skromny ale czysty, z klimatyzacją i dobrze wyposażony. Zawsze stawiamy na miejsce praktyczne i z dobrą komunikacją. Minusami naszego pokoju było okno z widokiem na ścianę… i felernie zawieszone lustro, które akurat za naszej hotelowej kadencji postanowiło z impetem spaść ze ściany i zakończyć swój żywot. Na szczęście nie obciążyli nas dodatkowymi kosztami. Koszt trzech noclegów dla dwóch osób to 112 euro (ok. 490zł).
Dzień 1.
Po zameldowaniu w hotelu i odświeżającym prysznicu (temperatura oscylowała w granicach 30 stopniu a wilgotność powietrza była spora…) idziemy w miasto! Na pierwszy rzut chcąc, nie chcąc wpadamy na Las Ramblas – ruchliwą ulicę, popularną wśród turystów i mieszkańców Barcelony. Znajdziecie tu masę sklepów, restauracje, stosika z pamiątkami czy nawet kwiaciarnie. Mimo trwającej pandemii większość z tych miejsc pozostaje otwarta.
Powolnym spacerem kierujemy się w górę zahaczając o targowisko La Boqueria wołające z daleka kolorowymi owocami i zapachami zachęcającymi koneserów owoców morza. Kupujemy pudełeczko pysznych soczystych owoców i ruszamy w dalszą drogę.
Przysiadamy na chwilę na Placu Katalońskim gdzie oblegają nas oswojone gołębie wyjadające nam niemal jedzenie z rąk.


Szlakiem Gaudiego
Już tylko kilkunastominutowy spacer dzieli nas od jednej z ważniejszych atrakcji Barcelony, dzieła Gaudiego – Casa Batlló. To bogato zdobiony budynek mieszkalny znajdujący się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Elementy precyzyjnie utkanej z mozaiki fasady przypominają rybie łuski czy kości. W domu nie znajdziecie ani jednego kąta czy kantów – ściany płynne falując przechodzą jedna w drugą. Budynek w 1993 roku został własnością rodziny, której dziećmi są wszystkim znane lizaki Chupa Chups. Bilety na zwiedzanie tej atrakcji są stosunkowo drogie – koszt normalnego najtańszego pakietu to 25 Euro (bilety dostępne są na stronie internetowej TUTAJ). My odpuściliśmy ze względu na sporą kolejkę przed wejściem. Kilka zdjęć z zewnątrz i ruszamy dalej w kierunku kolejnego dzieła Gaudiego.

Casa Milà wydaje się być wapienną falą w centrum miasta. Przepiękne żelazne balustrady oplatają balkony a ozdobne ptaki wydają się startować do lotu. To zdecydowana gratka dla fanów wyjątkowej architektury. Czytając o tym budynku doszłam do wniosku, że Gaudi musiał być bardzo kłótliwym jegomościem. Podobnie jak w przypadku Casa Batlló z powodu zatargu z inwestorem prace nie zostały ukończone a zdolny architekt stracił swoje stanowisko.
Przed nami atrakcja główna wypadu na długi weekend w Barcelonie czyli Sagrada Familia – dzieło życia Gaudiego, w którego ścianach z resztą spoczywa. W trakcie naszego pobytu świątynia dostępna była dla zwiedzających w weekendy ale nam znów bardziej zależało na obejrzeniu tego dzieła architektury z zewnątrz. Prace nad budowlą nadal trwają a przewidywany ich koniec wróży się na 2026 rok. Mimo tego, że budynek nadal nie jest ukończony, od 2005 roku jego fasada i krypta znalazły się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Kto zna twórczość Tomasza Bagińskiego ten z pewnością dostrzeże podobieństwo barcelońskiej świątyni z tytułową „Katedrą” tego twórcy. Podobny zamysł miał pierwotny architekt Sagrady – budynek miał sprawiać wrażenie jednego, ogromnego, żywego organizmu. Jeszcze wrócimy w okolice Sagrady Familii popatrzeć na nią z nieco innej perspektywy.

Mając już kilka kilometrów w nogach postanawiamy spędzić popołudnie w ogrodach Gaudiego – Parku Güell. Bilet kupujemy na stronie atrakcji przy samym wejściu. Nie musimy stać w kolejce, polować wcześniej na bilety, Kupujemy, skanujemy kod i wchodzimy. Miejsce to szczególnie pozwoliło poczuć nam klimat Barcelony. Przepiękne zdobienia, zieleń, widoki na miasto i skrzeczące głosy papug nad głowami pozwoliły nam odpocząć nieco psychicznie i zrelaksować się. Mówiąc szczerze, nie wyobrażam sobie zwiedzania tego miejsca w tłumie turystów przy 30 stopniowym upale dlatego tak bardzo jestem wdzięczna, że miałam okazję odwiedzić je własnie teraz, kiedy odwiedzających jest tu jak na lekarstwo. Robimy kilka zdjęć na przepięknej mozaikowej ławce będącej jednocześnie gzymsem Sali Kolumnowej pod nami. Siadamy w pobliskiej kawiarni i delektując się smakiem mrożonej kawy dochodzimy do wniosku, że Gaudi musiał mieć na prawdę wybujałą fantazję i w ogóle musiał być bardzo ciekawym i kreatywnym człowiekiem. Spędzając długi weekend w Barcelonie nie pomijajcie Parku Güell i poświęćcie na niego przynajmniej kilka godzin. Bilety dostaniecie tu: KLIK. Trzeba kupić je na konkretną godzinę (koszt wejścia dla jednej osoby to 10 Euro).
Zmęczeni po podróży i całym dniu zwiedzania ale zadowoleni, że udało nam się zobaczyć główne dzieła Gaudiego w jeden dzień, ruszamy w okolice naszego hotelu. Na La Rambla siadamy w ogródku restauracyjnym gdzie serwują nam przepyszną paellę i sangrię. Przyszedł czas na relaks i odpoczynek dla stóp. Aby lepiej się trawiło postanawiamy skusić się jeszcze na krótki spacer dzielnicą gotycką w stronę plaży Playa de la Barceloneta. Późnym wieczorem, z pełnym brzuszkiem, kierujemy się do hotelu i zapadamy w głęboki, mozaikowy sen.

Dzień 2.

Dlaczego mój mąż uwielbia hiszpańskie plaże?
Jak długi weekend w Barcelonie, to i nie może zabraknąć plażowania – wiadomo! Rano, wypoczęci ruszamy na podbój hiszpańskich plaż! Pogoda sprzyja, temperatura wręcz zachęca do odwiedzenia jedynego miejsca w mieście, gdzie maseczkę można zdjąć z twarzy – MORZE! Ciepłe, czyste i przyjemne morze. Tego było nam trzeba… Plaża, na której byliśmy poprzedniego wieczora nie napawała nas wielkim optymizmem dlatego kierujemy się nieco dalej i wybieramy Platja de Bogatell. Miejsca jest od groma. Dostępne są darmowe prysznice (raj dla kogoś, kto tak jak ja nienawidzi mieć opiaszczonych stóp i soli na ciele). Ludzie pilnują odstępu między sobą, nikt nie krzyczy „goooorąca kukurydza!” No raj! Ale żeby tego było mało, na plaży jest jeszcze coś, co szczególnie przypadło do gustu mojemu mężowi 😂. Otóż moi kochani, Hiszpanki w sporej większości opalają się topless… Dla mnie to mega pozytywna sprawa! Daje do myślenia w kontekście kulturowo zakorzenionych stereotypów i ciałopozytywności, o której ostatnio coraz więcej się słyszy. Po przemyśleniu pewnych kwestii i wyparciu ograniczeń z głowy idę w ich ślady! Kąpiel w ciepłym morzu przy pełnym słońcu jeszcze nigdy nie była tak przyjemna ;). Spędzamy na plaży jeszcze chwilę delektując się pogodą i ruszamy coś zjeść. Mimo, że paella była szczególnie pyszna to jednak i tak najlepszym co jedliśmy w Barcelonie jest prawdziwa włoska pizza z Pizzeria Da Nanni. Polecamy!

Rooftop bar z najlepszym widokiem w Barcelonie
Upatrzyłam sobie na Instagramie miejsce, z którego świetnie widać Sagradę Familię. Hotel Ayre proponuje swoim odwiedzającym odpoczynek na tarasie z iście wyjątkowym widokiem. Niestety, próbując dostać się tam poprzedniego dnia, dowiedzieliśmy się o koniecznej wcześniejszej rezerwacji (ilość miejsc dla osób spoza hotelu jest ograniczona ze względu na epidemię). Udało nam się zarezerwować stolik na kolejny wieczór. Wybraliśmy napoje i przekąski z karty menu na parterze hotelu po czym wjechaliśmy na 8. piętro hotelu i zajęliśmy miejsce na tarasie. Do wieczora delektowaliśmy się smakami i widokami Barcelony. to zdecydowanie miejsce warte polecenia nie tylko dla instagramowych maniaków ;).
Jak w Barcelonie narobić sobie przypału?
Po zmroku zapadła decyzja o wyruszeniu w nieco dalsze rejony miasta. Oglądałam wcześniej bardzo klimatyczne zdjęcia z Bunkers del Carmel i to właśnie z tego miejsca zapragnęłam ujrzeć nocną Barcelonę z góry. Wysiedliśmy z autobusu i skierowaliśmy na piechotę się ku górze obserwując trasę na Google Maps. Za cel ustanowiliśmy sobie najwyższy punkt wzniesienia z pozostałościami fortyfikacji przeciwlotniczych. Im dalej tym częściej mijaliśmy odgradzające tasiemki policyjne sugerujące zakaz przejścia dalej. No ale kto by tam po nocy pilnował jakichś ruin, co nie? … Dotarliśmy na górę. Zachwycaliśmy się widokami spędzając czas na robieniu fotek (z fleszem oczywiście, no bo jak). Tymczasem za naszymi plecami zjawili się niezbyt mili panowie w jaskrawo-żółtych kamizelkach informujący nas równie niezbyt mile o konieczności zejścia na dół. Dopilnowali żebyśmy na pewno trafili na odpowiednią ścieżkę prowadzącą na dostępny dla łowców nocnych wrażeń wizualnych punkt widokowy. Usiedliśmy na ławce aby przemyśleć swoje niegodziwe zachowanie. Karą była chmara komarów atakująca bez oporu. Zdecydowaliśmy się wrócić do hotelu.

Dzień 3.
Montserrat.

Mimo, że długi weekend w Barcelonie początkowo miał ograniczać się tylko i wyłącznie do tego miasta, ostatecznie zdecydowaliśmy się wyjechać nieco dalej. Kto mnie zna, ten wie, że zdecydowanie bardziej wolę piękne widoki ni naturalne atrakcje niż miejski zgiełk. Między innymi dlatego w poniedziałek wybraliśmy się na Plaça d’Espanya skąd odjeżdża pociąg do Montserrat. Akurat do odjazdu zostało kilka minut. Pani w okienku informacji na prędce wytłumaczyła nam jak dojechać na miejsce i sprzedała bilet łączony na pociąg i kolejkę szynową.
Opactwo Matki Bożej w Montserrat i okoliczne góry to cel naszej wycieczki. Męski, benedyktyński klasztor położony jest w malowniczej okolicy, 40 km na północny zachód od Barcelony. Góra, na której położony jest klasztor stanowi najwyższy szczyt równiny katalońskiej. Miejsce znane jest między innymi z drewnianej XII wiecznej figurki czarnej Madonny z Dzieciątkiem. Legenda mówi, że figurki nie można było przesunąć, co uznano za cud.
Aby dotrzeć do klasztoru, po około godzinnej podróży pociągiem, trzeba przesiąść się albo na kolejkę linową, albo na kolej szynową. Wyboru dokonuje się kupując bilet łączony w kasie lub automacie w Barcelonie. W zależności od wyboru, należy wysiąść na stacji Aeri de Montserrat (kolejka linowa) lub jeden przystanek dalej, na Monistrol de Montserrat (kolej szynowa).
Będąc na górze koniecznie wybierzcie się na choćby mały trekking po okolicznych wzniesieniach. Widoki na prawdę zapierają dech w piersiach. My żałowaliśmy, że wybraliśmy się do Montserrat o dość później porze. Nie starczyło nam czasu na wjazd dodatkową kolejką na sam szczyt i napawanie się widokami. Na powrotną drogę dokupiliśmy bilet na kolejkę linową.
Kolejka linowa Aeri Widok na klasztor z pobliskiego szczytu Przepiękne krajobrazy Klasztor Montserrat
Średniowieczny, wieczorny relaks.
Wieczór w Barcelonie spędziliśmy na spacerze po średniowiecznej Dzielnicy Gotyckiej (Barri Gòtic). Klimatyczne uliczki wypełnione muzyką graną na żywo przez ulicznych artystów zaprowadziły nas pod gotycką Katedrę św. Eulalii. Spędziliśmy tu chwilę a następnie zdecydowaliśmy się na spędzenie czasu na Placu Królewski (Plaça Reial). Na skwerze podziwiać można kolejne, mniej znane i rozpoznawane dzieła Gaudiego – dwie latarnie. Jestem pewna, że rozpoznacie przy których maczał swoje palce. Odpoczywam chwilę na fontannie popijając ostatnie łyki sangrii i podsumowuję w myślach ten długi weekend w Barcelonie. Jutro rano przejdziemy się jeszcze ulicami miasta, wsiądziemy w autobus i ruszymy na lot powrotny do domu.
katedra św. Eulalii Plac Królewski
Wrażenia
Przyznam szczerze, że nie oczekiwałam po tym wyjeździe wiele. Nie przepadam za wielkimi i tłocznymi miastami. Nie liczyłam na piękne widoki i cudowne zdjęcia. Ten długi weekend w Barcelonie był jednak zupełnie inny niż mogłam się spodziewać. Ogarnięte pandemią miasto, mimo że zwiedzana w masce okazała się być przyjemnym, pełnym cudnych atrakcji miejscem. Pewnie gdyby nie pustki na ulicach postrzegałabym Barcelonę zupełnie inaczej. Cieszę się, że miałam okazję zwiedzić ją właśnie w czasie pandemii. Mimo wielu negatywnych komentarzy dotyczących sytuacji w Katalonii, plotek i gdybań okazało się, że ludzie żyją tam w miarę normalnie. Mimo ograniczeń i restrykcji, których wszyscy skrzętnie przestrzegają, miasto jest przyjazne a ludzie otwarci. To był jeden z fajniejszych naszych weekendowych wyjazdów!
Do zobaczenia w drodze!
Alex
P.S. Jeśli lubisz krótkie wypady do europejskich stolic zapraszam na przykład do wpisu o 24 godzinach w Kopenhadze, o tu: KLIK.


Malta grzechu warta
Zobacz również

Atrakcje Kaszub
8 lipca 2020
Esencja Szwajcarii. Długi weekend w Szwajcarii.
6 listopada 2020
4 komentarze
Paulina od Notesu
Bardzo fajny wpis i zdjęcia, tylko dlaczego ich tak mało skoro są tak świetne?! 🙂 Koniecznie chcę więcej!
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Hej Paula! Bardzo mi miło 🙏 Więcej zdjęć może pojawi się na Instagramie 😉
Beata
Super opis! Tez zaluje ze tak malo zdjec a ja nie mam instagrama i nie pooglądam😁
Alex
Bardzo mi miło czytać takie komentarze! 🙏 Dziękuję ☺️ Zdjęcia pojawią się także na Facebooku na stronie Alex On The Way ☺️ zapraszam.